Artykuły branżowe

Kontraktowanie 2011? Refleksje pod ścianą płaczu
21/122010

Autor: Marek Wesołowski

Jak co roku NFZ zafundował nam horror kontraktowy. Wartość punktu nie została zmieniona, a limity obniżono. Często znacznie obniżono. W efekcie szpitalom zaoferowano mniejsze kontrakty. W wielu, jeśli nie w większości, przypadków tak niskie, że nie sięgnęły progów rentowności poszczególnych oddziałów. Wynika z tego, że szpitale nadal będą się zadłużały i dekapitalizowały.

Matematyka w ekonomii jest nieubłagana. Nasza „zielona wyspa” zwiększyła swój dochód o 3,4% w stosunku do poprzedniego roku, jak podaje Global Finanse Magazine. Suma składek ubezpieczeniowych będących pochodną tego wzrostu też ledwo drgnęła.

Szpitale mogły mieć nadzieję na kontrakty na poziomie co najwyżej równym roku 2009. No cóż, chwila zastanowienia rozwiewa nawet tę iluzję i wyjaśnia niską ofertę NFZ.

NFZ ma trochę więcej pieniędzy niż w 2009 (nie tylko z powodu naszej zieloności), ale nie starcza to na pokrycie:

a)   Rosnącej liczby przypadków ratujących życie. Mamy wręcz lawinowy wysyp zagrożeń życia, patrząc na ostatnie lata. Nie wchodzę w to, czy są to prawidłowo kodowane przypadki, czy naiwna próba poprawienia wyniku szpitala, widać znaczną różnicę. Ta różnica powoduje, że NFZ powinien wytworzyć odpowiednią rezerwę na płacenie za te przypadki.

b)   Kontraktów lawinowo rosnącej liczby nowych placówek świadczących usługi medyczne. Tym samym całkowity potencjał świadczeniodawców ponownie wzrósł.

c)   Zwiększonej efektywności istniejących placówek. Już w zeszłym roku mieliśmy od 1 do 2 mld nadwykonań (zależnie od szacunków), a  ten zapowiada się gorzej.

Mamy podaż usług znacząco przewyższającą możliwości płatnicze NFZ. Oczywiście, ta podaż nie przekracza popytu. Wszyscy wiemy jakiej długości mamy kolejki oczekujących. Niemniej NFZ ma za krótką kołdrę, aby przykryć rosnącą rzeszę świadczeniodawców. Efekt jest oczywisty: wszystkim zimno, bo coraz większa część golizny naszej służby zdrowia spod tej kołdry wystaje. Pytanie, kto zamarznie i ustąpi miejsca innym. Część ma swój własny kocyk, którym uzupełnia niedostatki NFZ‑owej kołderki. Niestety, rzadko dotyczy to szpitali publicznych. Ponownie budzi emocje wybiórczość prywatnych placówek, które realizują najbardziej opłacalne świadczenia zrzucając na barki publicznej służby zdrowia przypadki trudne i nieopłacalne.

Z pewnością prywatne placówki specjalizują się w pewnych przypadkach odsyłając pozostałe do innych placówek. Czy to źle? W mojej opinii absolutnie nie! Te placówki mają pełne obłożenie tych, powiedzmy, „prostych” przypadków. To znaczy, że takie przypadki istnieją i jest potrzeba ich leczenia. Przy wąskiej specjalizacji mogą je leczyć bardzo efektywnie pod względem medycznym i ekonomicznym, co dobrze służy pacjentom i ich własnym zyskom.
Czy w imię wspierania budżetu placówek leczących trudne przypadki, mamy zgadzać się na mniej efektywne ekonomicznie, a może i medycznie leczenie łatwych przypadków? Czy mamy ustawiać pacjentów z łatwymi przypadkami w długich kolejkach oczekujących, gdy mogą być szybko i komfortowo obsłużeni w wąsko specjalizowanych prywatnych placówkach? Z pewnością nie! Ten kto był pacjentem, nie ma co do tego wątpliwości.

Gdzie w takim razie jest błąd? Jak wybrnąć z tej sytuacji?

Było absolutnie do przewidzenia, że podaż świadczeń będzie większa od możliwości NFZ. Natomiast redukcje możliwości produkcyjnych po stronie szpitali należały do rzadkości.

Wąska specjalizacja w kierunku najefektywniejszych ekonomicznie świadczeń również nie miała miejsca, zablokowana przez poniekąd słuszne ambicje lekarzy, którzy mając wiedzę i umiejętności nie chcieli zawęzić swoich usług. Zapotrzebowanie na te usługi jest i zawsze będzie. To finanse są barierą, którą musimy zacząć respektować.

NFZ nie przeprowadził rzetelnego rachunku efektywności placówek, ani nie wprowadził żadnych mechanizmów powodujących automatyczną regulację rynku. Wszyscy odnoszą wrażenie, że kontrakty przyznawane są po znajomości i sympatii, bez względu na wyjaśnienia przedstawicieli NFZ.

Wracając na chwilę do tych „łatwych” przypadków, na których podobno krocie zarabiają prywatne placówki, chciałbym zobaczyć otwarty przetarg na tego typu usługi ogłoszony przez NFZ.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ogłosić go choćby dziś. Łatwo można oszacować liczbę zaćm, endoprotez, czy innych przypadków w roku. NFZ planuje ile chce na nie wydać, czyli zna maksymalną cenę, którą chce zapłacić. Wiedząc to wszystko może spokojnie ogłosić, że chce zakupić np. 10 000 operacji zaćmy za cenę nie wyższą niż X. Każdy świadczeniodawca może zgłosić swoją ofertę wskazując ile przypadków wyleczy i za jaką cenę. Najtańsi dostaną wszystko co zadeklarowali aż do wyczerpania zamawianej liczby.

Czy zastanawialiście się Państwo nad tym, kto poda niższe ceny i wygra? Czy będzie to szpital wykonujący cały wachlarz świadczeń, czy wąsko specjalizowana placówka?

Bez względu na wyniki w kieszeni NFZ zostaną dodatkowe środki na zakup innych świadczeń!

Co zrobić z nadmiarem sił produkcyjnych w naszych szpitalach?

Prywatyzacja niczego nie zmienia, a może zmienia, ale na niekorzyść, bo wydajność może jeszcze trochę wzrosnąć.

Czy możemy zamknąć część łóżek? Teoretycznie tak, tylko kto uspokoi protesty załogi i nie straci stanowiska?  W rzeczywistości jest to proces możliwy jedynie czasem i rozłożony w czasie. Łatwiejszy po prywatyzacji.

Może przekształcić część łóżek tak, żeby wejść na inny „rynek” np. ZOL lub podobne działania finansowane z innej państwowej kieszeni? Wymaga sporych zmian osobowych i nakładów, ale zapewnia pracę i nie redukuje placówki.

Specjalizować się w obrębie prowadzonych specjalności podwyższając zyskowność. To nie zmniejszy nadprodukcji, chyba, że specjalizacja spowoduje przejście na wolniejszą produkcję punktów (przypadki z nisko punktowanymi grupami JGP), ale przy tej samej lub wyższej rentowności. Łatwe do wprowadzenia, bo w zasadzie bezinwestycyjne. Nie wszędzie możliwe. Niemniej efektywność jest tak duża, że praktykowana na całym świecie, w tym przez polską prywatną służbę zdrowia.

Zagospodarować wolne moce przy pomocy kontraktów finansowanych spoza NFZ. NFZ narzuca tu szereg ograniczeń, niemniej część jednostek z sukcesem połączyła kontrakty z różnych źródeł.

Prawdopodobnie jest jeszcze wiele recept które poprawią stan, choć nie uzdrowią naszego chorego systemu ochrony zdrowia.

Co dalej?

Trwanie w kształcie jaki mamy nie jest możliwe i prowadzi do nieuniknionej katastrofy finansowej placówek publicznych. Zmiany są konieczne, tak po stronie NFZ, jak i w samych placówkach.

Zwiększenie dopływu pieniądza, przez proste podniesienie składki, bez zmian w publicznej służbie zdrowia i zasadach płatności za świadczenia, jest bezcelowe. Aktualny system skonsumuje każde środki bez widocznej poprawy funkcji.

Specjalizacja i rozwój placówek medycznych oparty na ocenie wyników medycznych i efektywności ekonomicznej, realizowane przez wprowadzenie klarownych zasad rynkowych, są najszybszą drogą do uzdrowienia sytuacji naszej służby zdrowia.

Prędzej niż później to się zdarzy! Szpitale będą musiały wprowadzać zmiany. Które z sygnalizowanych zmian wprowadzą, będzie zależało od indywidualnych możliwości, potrzeb i zdolności kadry zarządzającej. Bez względu na wybrany kierunek, u podstaw decyzji musi leżeć rzetelny rachunek ekonomiczny, monitorowanie rynku i porównanie osiąganych wyników z innymi.

Komentarze

300
Liczba przeanalizowanych szpitali
20 638 674
Liczba przeanalizowanych hospitalizacji
87 941 369
Liczba przeanalizowanych wizyt
74.3 mld zł
Kwota przeanalizowanych rozliczeń z NFZ