Artykuły branżowe
Porażka Systemów Szpitalnych
30/042010
Autor: Marek Wesołowski
Kolejne szpitale decydują się na zakup lub rozbudowę systemów informatycznych. Czy na pewno robią słusznie? Wszyscy odruchowo powiedzą, że oczywiście, że postęp, że rozwinięte kraje...
Wszystko prawda, tylko czy kupujemy to, co nam potrzebne i czy potrafimy to wykorzystać. Wydaje się, że w dużej mierze informatyzacja szpitali jest chybiona!
Zakupione systemy są źródłem frustracji i wzajemnych oskarżeń. Jedynie w niewielkim stopniu przyczyniają się do podniesienia efektywności szpitali.
Przykłady? Proszę wejść do pierwszego z brzegu szpitala i porównać listę funkcji, którą zawarł w specyfikacji przetargowej i porównać z realnym wykorzystaniem.
To tak jakbyśmy kupili sobie autobus i używali jedynie kilku miejsc. Każdy powie, że to marnotrawstwo, że nikt logicznie myślący nie zrobiłby czegoś takiego.
To się dzieje codziennie na naszych oczach. Warto przyjrzeć się dlaczego podejmowane są tak kiepskie decyzje w informatyce medycznej. Te decyzje szkodzą szpitalom i samej idei informatyzacji.
Cały proces zaczyna się od świadomości zamawiającego. Początkowo to jedynie konieczność rozliczenia się z NFZ i raportów statystycznych do PZH. Tu wszystko jest zrozumiałe. Funkcja jest oczywista, trzeba kodować, raportować, wysyłać. Nikt nie ma wątpliwości.
W następnym kroku zamawiający chce rozszerzyć funkcje o część medyczną, bo wszyscy mówią o rekordzie medycznym pacjenta, natychmiastowym dostępie do danych medycznych na ekranie komputerów, e-rejestracji i telemedycynie. Włączają się do tego lekarze, zazwyczaj młodzi hobbyści obyci z komputerami, które mają na domowych biurkach, ale bez wiedzy o złożonych systemach, w których na raz pracuje kilkaset osób.
W specyfikacji przetargowej wpisywane są życzenia do złotej rybki: automatyczne tworzenie karty informacyjnej, generator raportów, inteligentny terminarz planujący wizyty i badania, elektroniczne zlecenia, zlecenia leków na pacjenta, automatyczna kalkulacja kosztów leczenia, itp.
Wszystko to są bardzo sensowne funkcje tyle, że osoby zgłaszające je nie rozumieją konsekwencji wprowadzenia tych funkcji.
Lekarz widzi automatyczne tworzenie karty informacyjnej jako jedno kliknięcie, resztę ma zrobić system komputerowy. Niestety nikt nie bierze pod uwagę, że system musi najpierw otrzymać dane. To oznacza, że lekarz musi zlecać badania w systemie, pisać dokumentację w systemie, zlecać leki w systemie, itd.
Z chwilą wdrażania systemu użytkownicy zaczynają głęboko oponować przed jakimikolwiek zmianami w ich dotychczasowym sposobie pracy. Zlecenia nadal „idą” na papierze, podobnie jak reszta dokumentacji, a próba wygenerowania karty informacyjnej kończy się fiaskiem, bo nie ma w niej żadnych informacji. To oczywiście wykorzystywane jest jako najlepszy przykład niesprawności systemu.
Podobnie jest z terminarzami, które w systemie zaczynają pokazywać, kto i o której godzinie powinien być w gabinecie. Szybko okazuje się, że system jest „za słaby” żeby można było planować w nim nasze skomplikowane wizyty. W skrócie oznacza to, że lubimy nasz bałagan i wszelkie porządki tylko nam zaszkodzą.
Generator raportów – rozumiany przez lekarzy jako uniwersalny producent danych do prac naukowych, doktoratów itp. – to kolejny przykład, gdzie chcemy otrzymywać coś bez podporządkowanio się reżimowi stałego wprowadzania danych do systemu.
Przykłady można mnożyć. Wszystkie sprowadzają się do jednego. Nikt w szpitalu nie zastanowił się nad zmianami w organizacji pracy koniecznymi do efektywnego wykorzystania systemów komputerowych.
Takie opracowanie powinno zawierać scenariusze pracy z systemem, opis nowych obowiązków dla poszczególnych stanowisk pracy, wreszcie kalkulację ekonomiczną wykazującą opłacalności całej inwestycji.
Niestety mamy to co mamy. Szpital tworzy specyfikację przetargową na bazie chwilowych bolączek, marzeń hobbystów i podpowiedzi potencjalnych oferentów.
Wszyscy są entuzjastycznie nastawieni. Często wydajemy obce (np. Unijne) pieniądze, więc nikogo nie boli dodatkowy wydatek, a jak się nie uda, to choć parę drukarek i komputerów zostanie do pisania. Entuzjazm podzielają oczywiście firmy informatyczne, bo na horyzoncie widać pieniądze i zaczyna się wyścig rekinów, które zwietrzyły krew.
Ogłasza się przetarg, specyfikacja trafia na rynek, firmy zagłębiają się w lekturze. Przez chwilę, każda przeżywa szok. Szok związany z wydumanymi funkcjami, które życzy sobie zamawiający. Nie mają tych funkcji, pewnie szpital „dogadał się” z konkurencją. Problem w tym, że nikt nie ma wszystkich funkcji wymienionych w specyfikacji, a sam szpital realnie będzie używał 50-60% z nich, reszta szybko pójdzie w zapomnienie.
Niemniej problem dla oferentów jest spory. Żeby sprostać musieliby znacznym nakładem sił i środków doprogramować brakujące funkcje.
Z drugiej strony mamy prawo o zamówieniach publicznych, które po opublikowaniu przetargu całkowicie wiąże ręce zamawiającemu. Nie można z nim negocjować, ani tłumaczyć użyteczności lub bezużyteczności zapisów specyfikacji przetargowej.
Algorytm wyboru najlepszej oferty jest sztywny i preferuje cenę.
Co w takim razie robią firmy, które nie mają skrupułów. Zaniżają ceną, wpisują odpowiedź "Tak" na wszelkie wymogi i wygrywają przetarg, wiedząc, że nigdy nie będą spełniały wymogów specyfikacji.
Wydaje się, że to ma krótkie nogi i zaraz się wyda, że łgali w żywe oczy. Okazuje się, że jest inaczej. Szpital musi wydać pieniądze w określonym czasie i przy próbie usunięcia nierzetelnego oferent zostaną bez systemu i bez pieniędzy. Poza tym perspektywa sądowych spotkań też nie jest atrakcyjna.
W szpitalu entuzjazm opadł, wszyscy zaczynają rozumieć, że system komputerowy nie jest Ginem spełniającym ich życzenia i w takim razie minimalizują swoją pracę w systemie, taktując go jak dopust boży. To jeszcze bardziej obniża użyteczność wdrożonego systemu.
W wielu szpitalach wegetuje olbrzymi system szpitalny. Niechciany przez nikogo, ze szczątkową funkcją, a cały czas wymagający sporych nakładów.
Ktoś może szybko policzyć, że jakby te 3 mln zamiast na nieużywany system złożył w banku na 8-10%, to za te pieniądze miałby dodatkowych pracowników i miłe sekretarki, które zrobiłyby wypis i jeszcze kawy zaparzyły. Poza tym z komputerem nie pogadasz.
Szpitale muszą liczyć koszty i przychody generowane przez informację i na tej podstawie decydować się na informatykę. Każdy zakup systemu informatycznego musi poprzedzić eksperckie studium zmian i konsekwencji wynikających z tego zakupu.
Czy informatyka w szpitalach jest chybiona. Z pewnością NIE. Trzeba tylko wprowadzać ją z głową, w oparciu o twardy rachunek ekonomiczny, szkolenie użytkowników, rozliczanie dostawców i dostarczenie użytecznych funkcji.
Komentarze