Artykuły branżowe
Dlaczego NFZ nie płaci za nadwykonania?
15/102009
NFZ nie ma pieniędzy na nadwykonania, więc często za nie nie płaci.
Ministerstwo zdrowia natomiast mówi wciąż o gwarantowanym koszyku, który coś nam powinien gwarantować. Tylko co?
No więc, koszyk świadczeń gwarantowanych gwarantuje nam wpisanie do kolejki oczekujących na świadczenia medyczne! Kolejki coraz bardziej wydłużają się i są wprost proporcjonalne do rosnącego długu szpitali.
Sprawa wygląda fantastycznie. Z jednej strony szpitale zdecydowanie poprawiły w ostatnich latach swoją efektywność. Skróciły czas pobytu pacjentów i stosują nowoczesne terapie. Z drugiej prawo polskie, które nakłada na szpitale obowiązek leczenia bez względu na ponoszone koszty, a pośrodku NFZ z pełną niechęcią do płacenia poza zakontraktowanym minimum, które ma się nijak do dumnych deklaracji wypełniających koszyk ministerstwa.
Przyjrzyjmy się dokładnie całej sytuacji.
Szpitale leczą pacjentów przekraczając limit kontraktów z NFZ. Prawo nie pozwala im pobierać opłat bezpośrednio od obywateli. Ci zresztą płacą obowiązkowe ubezpieczenie zdrowotne i mają słuszne prawo domagać się opieki lekarskiej finansowanej przez to ubezpieczenie. NFZ też nie chce zapłacić.
Szpitale wpychane są przez MZ i NFZ w sytuację bez wyjścia. Muszą leczyć, a nie dostają za to pieniędzy.
Cała sytuacja jest sztucznie utrzymywana przez niskie kontrakty z monopolistą, jakim jest NFZ. Zmiana jest możliwa w każdej chwili, ale niewygodna dla grupy trzymającej władzę i niezgodna z jej planami.
Zadłużone szpitale są łatwe do przejęcia za niską kwotę, szczególnie, że perspektywy wyjścia na prostą nie istnieją, chyba że trzyma się władzę i ma się pewność, że za chwilę zmienią się regulacje. W aktualnej sytuacji zadłużenie szpitali spowodowane przez niepłacenie za rzetelnie wykonaną pracę będzie się pogłębiać. Tym samym organy założycielskie będą miały coraz większy ciężar do niesienia.
Ciężar długu rośnie powoli i w pewnym momencie przekracza nieodwołalnie punkt powrotu do zdrowia ekonomicznego.
W początkowej fazie następują łatwe do przełknięcia negatywne wyniki szpitali. Realnie szpital działa i ma pokrycie na bieżące wydatki, ale na nic więcej. Zarząd szpitala podejmuje jedyne możliwe decyzje – obcina wszelkie wydatki inwestycyjne, co w połączeniu z postępującą dekapitalizacją szpitala daje ujemny wynik „jedynie” na papierze. Przez dobrą chwilę nic się złego nie dzieje, a przynajmniej nie widać tego na co dzień. Tomograf zdekapitalizował się do końca ale jest sprawny i działa, to samo z innymi urządzeniami, budynkami, itp. Kolejnym krokiem jest obcinanie bieżących wydatków. Szpitale kupują tańsze zamienniki, lub mniejsze ilości. Tną koszty na żywieniu, ogrzewaniu, oświetleniu, płacach personelu. Wszystko to może jeszcze przez chwilę utrzymać szpital na powierzchni, ale problem nabrzmiewa i zwiastuny nadchodzącej katastrofy już widać.
Urządzenia zaczynają się psuć i są tak zdezelowane, że nie nadają się do remontu, pacjenci narzekają na brak komfortu i niski standard obsługi, słabo płaceni lekarze i pielęgniarki nie mają dostępu do najnowszych technologii medycznych i zaczynają protestować lub rezygnować z pracy.
W efekcie zmniejsza się efektywność i „moc produkcyjna” szpitala i trzeba się ratować zaciąganiem długów.
Polskie szpitale są już od dawna na etapie długów, których niestety nie są w stanie zwrócić i problem zaczyna coraz mocniej ciążyć organom założycielskim.
Istnieje znaczna pokusa, żeby ten ciężar zdjąć z siebie. Wystarczy sprzedać lub oddać za bezcen zadłużoną i nie rokująca poprawy jednostkę. Problem w tym, że poprawa sytuacji w minimalnym stopniu zależy od szpitala. Natomiast prosta zmiana otoczenia prawnego spowoduje, że większość zadłużonych szpitali w szybkim tempie stanie się rentowna.
Okrzyczana komercjalizacja i partyjne wojny o publiczną czy prywatną służbę zdrowia to tylko zasłona dymna. Idea komercjalizacji to podanie szpitali prawom rynku. Wygrywa ten kto ma zyski, Ci, którzy mają straty szybko przegrywają i giną. Świetnie, ale prawa rynku dobrze działają jedynie wtedy, gdy dotyczą całej domeny: świadczeniodawców i płatników.
Tu rządzący mówią twarde NIE. Kontrolę nad naszymi pieniędzmi ma trzymać MZ poprzez NFZ i warunki ich wydawania mogą być arbitralnie zmieniane z roku na rok. Żadnego wolnego rynku, żadnej konkurencji, żadnych prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych.
Szpitale „komercyjne” i publiczne pozostaną na łasce i nie łasce jedynego płatnika – MZ i NFZ.
Roczne zadłużenie naszych szpitali wynikające z nadwykonań szacowane jest na ponad 1 miliard złotych. Suma olbrzymia ale możliwa do przewidzenia.
Zasady dotyczace zapłaty za wykonania zmieniają się co sezon i są trudne do prognozowania.
Z prostych obliczeń wynika, że NFZ nie chce co roku zapłacić za leczenie kilkuset tysięc pacjentów! Tak więc wszystkie szpitale w Polsce leczą z własnej kieszeni tych pacjentów! Z takim kamieniem u szyi rzeczywiście trudno wyjść na swoje.
Żeby Państwo mieli pełny obraz paradoksu. Polskie szpitale – takie jak teraz są, ze wszystkimi ich problemami, z utyskiwaniem na publiczną niegospodarność, brak ekonomicznego podejścia, etc.. znajdują środki na leczenie kilkuset tysiecy z nas, a NFZ, obracający pieniędzmi z naszych składek, nie jest skłonny zapłacić za to i szpitale w ramach swojej „niegospodarności” leczą nas za darmo. Czapki z głów!!
I jeszcze jedna uwaga. Kwoty płacone za leczenie jednego pacjenta przez NFZ są żenująco niskie.
Czy mamy w takim razie zbyt dużo łóżek szpitalnych?
W porównaniu z innymi krajami europejskimi plasujemy się trochę powyżej środka stawki. Niemcy ok. 6 łóżek na 1000 mieszkańców, Francja niecałe 4, podobnie Włochy i Anglia, Skandynawowie ok. 2,5 łóżka na mieszkańca. Polska ok. 4,5 łóżka na obywatela.
Czyli, że możemy redukować? I tak i nie. Bo z Europy widzimy wskaźniki ostrych łóżek, które są obudowane armią łóżek opieki długoterminowej, paliatywnej. Tego w Polsce nie ma i często „ostre” szpitale muszą przejąć tę rolę. Zresztą nie liczba łóżek jest problemem. Chodzi o finanse.
W przeliczeniu na siłę nabywczą wydajemy na opiekę zdrowotną na obywatela 4 razy mniej niż Niemcy czy Francja. A przecież nasza służba zdrowia NIE jest 4 razy gorsza! Okazuje się, że jesteśmy mistrzami niskich kosztów w medycynie.
Wszelkie próby uzdrowienia polskiej służby zdrowia przez lepsze zarządzanie, komercjalizację, niewidzialną rękę rynku przy równoczesnym zablokowaniu rynku ubezpieczeń zdrowotnych są jedynie mydleniem oczu.
Proste porównanie liczb z Polski i pozostałych krajów mówi, że nie tedy droga. Tu już nie ma na czym oszczędzać. Nie znaczy to, że prawa ekonomii nie powinny szerokim frontem wkroczyć do polskich szpitali, ależ tak. Tylko to nie zmieni trudnej sytuacji szpitali.
Jeśli chcemy mieć zagwarantowane świadczenia na poziomie koszyka MZ to do systemu musi wpłynąć więcej pieniędzy. Czyli musimy więcej płacić. W przeciwnym razie musimy ograniczyć nasze apetyty na szeroki dostęp do nowoczesnej medycyny. Albo albo, ale róbmy to świadomie. Jeśli zdecydujemy się na wyższe ubezpieczenie zdrowotne to pieniądze, żeby efektywnie pracowały powinny być poddane prawom wolnego rynku ubezpieczeń i świadczeniodawców. MZ i NFZ nie mogą być hegemonem, który w niekontrolowany przez nikogo sposób ustawia i dowolnie zmienia zasady gry.
Rząd i MZ świadomie utrzymują środowisko ekonomiczne służby zdrowia w kształcie pogłębiającym jego problemy. Zmiany są konieczne, realne zmiany! Rządowe plany komercjalizacji z pewnością spowodują zmiany własnościowe szpitali. Głośno o tym.
Pytanie co dalej, bo „dalej” być musi. Sama zmiana własności i chwilowe oddłużenie niczego nie załatwia. Obserwujmy uważnie jak rząd zmieni zasady gry ekonomicznej dla służby zdrowia po wprowadzeniu nowych właścicieli. Czy będzie skłonny podwyższyć składkę ubezpieczeniową i hojniej płacić świadczeniodawcom. Wydaje się, że nie ma innego wyjścia. Pytanie dlaczego tak długo zwlekał.
Autor: Marek Wesołowski
Data publikacji: 2009-10-15
Komentarze